wtorek, 27 maja 2014

rozdział 2

muzyka: <klik>

Luke’s POV

Ogarnęła mnie furia, gniew tak potężny, że zdolny był niemal unieść mnie ponad ziemię. Gotowała się we mnie ślepa nienawiść i obrzydzenie.
Chcę poczuć jak jego kręgosłup pęka w moich dłoniach. Chcę patrzeć jak cierpi, jak woła o pomoc, jak umiera w nędzy i samotności.
Odebrał mi wszystko – miasto, które od urodzenia było moim domem, rodzinę, która była dla mnie najważniejsza, honor, za który wszyscy mnie szanowali.
Widok jego męki, to to czego teraz potrzebuję. Zabiłbym go bez wahania.
Chcę być jego mordercą.
Chcę patrzeć jak błaga o litość. Jak przeprasza za wszystkie te pieprzone rzeczy. Chcę czuć jego strach i słuchać krzyków. Chcę splunąć mu w twarz po raz ostatni. Chcę by poczuł się jak w piekle.
Tak jak ja przez ostatnie lata.
Moje ręce walnęły w lustrzane odbicie. Szkło lekko zraniło moje palce. Podniosłem jeden z rozbitych kawałków i podszedłem do związanego ciała. Uklęknąłem przed zapłakaną, dziewczęcą twarzą. Przejechałem szkłem po chudym, bladym udzie wpatrując się jak czerwona ciecz wylewa się z nogi. Próbowała krzyknąć z bólu, ale sznur w jej buzi nie dawał jej tej możliwości. Łzy spływały po jej piegowatym policzku, a jej wzrok błądził po ciemnym pokoju. Szukała jakiejkolwiek pomocy.
Niestety, nie znajdzie jej.
Moje ciało ogarniało coś dziwnego. Straciłem panowanie nad rękoma, a moje stopy same wyznaczały sobie kierunek.
Nienawidzę. Nienawidzę każdej pieprzonej chwili.
Każda sekunda jest dla mnie jak minuta. Minuta jak godzina. Godzina jak dzień, a dzień jak rok.
Nie chcę być częścią tego pieprzonego świata. Nie chcę tego tak bardzo.
Mój oddech stał się nierówny, a moje serce biło jak oszalałe. Nieświadomie oparłem się o ścianę.
Luke, zasługujesz na to wszystko. Zobacz ile osób przez ciebie umarło.
Głos w mojej głowie doprowadzał mnie do szału. Sprawiał mi ból fizyczny i psychiczny. Moje myśli opętały cały mój umysł. Byłem bezsilny.
- PRZESTAŃ! – krzyknąłem do siebie. Czy krzyk jest w stanie mi pomóc? Czy płacz da mi ulgę?
Odliczam.
Dziesięć, dziewięć…
Powinieneś gnić w piekle
Osiem, siedem…
Nigdy nie znajdziesz leku na łzy, Luke
Sześć, pięć…
Zawsze będziesz tylko wielkim, nieudanym kłamstwem
 Cztery, trzy…
Jesteś słaby
Dwa, jeden…
To ty jesteś potworem, Luke. Tylko i wyłącznie ty.
- Przestań – mój głos był słaby i przerażony. To mnie wykańczało od środka. Nie mogłem tego w żaden sposób powstrzymać.
Skuliłem się.
Kiedy byłem mały i w tym miejscu znajdowała się jeszcze biblioteka, codziennie przychodziłem tutaj z mamą. Zawsze kazała mi wybierać książki, ale zawsze prosiłem ją o czytanie tylko jednej.

"- A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść? - spytał Krzyś, ściskając Misiową łapkę. - Co wtedy? - Nic wielkiego. - zapewnił go Puchatek. - Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika."

Toczyłem walkę z samym sobą.

- Luke? – usłyszałem trzask drzwi. Po chwili zapaliło się słabe światło, które oświetliło wyblakłe ściany pokoju.
Calum podbiegł do dziewczyny i pomógł jej zdjąć wszystkie sznury, a Ashton i Michael próbowali mnie podnieść.
- Jak mogliśmy pozwolić mu samemu jechać z nią samochodem, wiedząc w jakim jest stanie? – Michael złapał się za kark próbując zrozumieć co się właśnie tutaj stało. Sam z chęcią bym się dowiedział.
- Calum, zabierz stąd dziewczynę – Ashton niedbałym gestem wskazał na drzwi.
- Nie – jej kasztanowe włosy opadły na twarz. Podeszła do mnie chwiejnym krokiem. Liny pozostawiły czerwone otarcia na jej bladej skórze. Przykucnęła obok mnie i złapała moją rękę.
- Nie wiem przez co teraz przechodzisz, ale źle cię oceniłam – głos dziewczyny pomimo całej sytuacji był spokojny i opanowany. Położyła dłoń na moim policzku i łagodnym głosem powiedziała:
- Cierpisz. Nie mam ci za złe tego co się stało – lekko się uśmiechnęła pomagając mi wstać.

 Kim ona była?

Wyglądała jak anioł. Jak bezbronny, niewinny anioł sprowadzony na świat w nagrodę za wszystkie nieszczęścia. Jej kasztanowe włosy opadały na jej bladą, piegowatą twarz. Jej ciemne oczy swoją łagodnością zabierały mnie gdzieś daleko, ponad ziemię. Oczami wyobraźni widziałem ją odzianą w białe, delikatne skrzydła. Była piękna i taka… pozaziemska.
Wciąż nie puszczała mojej dłoni. Jej dotyk sprawiał, że się uspokajałem.
Rozglądnąłem się po pustym, zakurzonym pokoju, w którym jedyną rzeczą było (rozbite) lustro. Jego ściany były całkiem wyblakłe, cały sufit był w pajęczynach, a podłoga była spleśniała. Zauważyłem spojrzenia chłopaków. Puściłem rękę dziewczyny.
- Wszystko w porządku – burknąłem – Możemy już jechać do Larianh.
Nie zwracając uwagi na reakcje chłopaków ruszyłem w stronę wyjścia.
Byłem pewny jednego – pierwszy raz w życiu doznałem takiego uczucia jak przed chwilą.

Tak, jakbym upadając został złapany przez anioła.

______________________
Nie wiem czy spodoba wam się ten rozdział, skończyłam go szybciej, więc dodałam go dziś, a nie w piątek. Chciałam oddać bardziej emocje, ale wyszło jak wyszło. Nowy rozdział będzie najwcześniej około 10 czerwca, ponieważ jadę 1 czerwca do Londynu.
Pomimo wszystko mam wielką nadzieję, że Wam się spodoba:)

piątek, 23 maja 2014

rozdział 1

W drodze do domu nikt nie odezwał się ani słowem. Mama była za bardzo zajęta płakaniem, a tata był chyba w za dużym szoku, żeby wydać z siebie jakikolwiek dźwięk. W sumie nie przeszkadzała mi cisza, wolałam kiedy rodzice siedzieli w milczeniu niż gdy rozmawiali o mojej chorobie. Musze przyznać – zżerała mnie ciekawość. Nie wiedziałam czy moja śmierć będzie bolesna, ile będzie trwała i kiedy nastąpi dzień zgonu.
Właśnie mijaliśmy Sacky’s grill miejsce najlepszych dyskotek w Sidney. Imprezy trwały tam codziennie przez całą noc, chodzili tam dosłownie wszyscy.  Z wyjątkiem mnie. Nigdy w życiu moja noga tam nie stanęła.  Może dlatego, że zawsze siedziałam przed telewizorem i oglądałam miliony różnych filmów, gdy reszta nastolatków w moim wieku balowała.
Kurcze, April dlaczego musisz być taka beznadziejna?
Wysiadłam z czarnego porsche zatrzaskując drzwiczki i ruszyłam w stronę drzwi wejściowych. Nie musiałam szukać kluczy, bo mój ośmioletni brat Jai stał przed drzwiami czekając na mnie.
- April umrze? – z zaciekawieniem spojrzał na zapłakaną twarz mamy.
- Tak – odpowiedziałam wyręczając rodziców.
- Oh – mruknął pod nosem – a będę mógł wziąć twój pokój?
- Zobaczymy – zaśmiałam się i pogłaskałam brata po głowie po czym ruszyłam po schodach do swojego pokoju.
Jai był jedyną osobą, która mnie ostatnio nie doprowadzała do szału. Miałam dość rozczulania się całej rodziny nad moim rakiem. To było nudne i męczące, zwłaszcza gdy przy spotkaniach z rodzinom moja choroba była jedynym tematem.
Weszłam do pokoju i położyłam się na łóżku. Teraz moje życie opierało się tylko na czekaniu na śmierć. Co miałam robić przez następne miesiące? Leżeć bezczynnie i użalać się nad sobą?
Może pora zacząć żyć pełnią życia, April?
Obróciłam się na prawy bok i zaczęłam się bawić kosmykami moich włosów. W tym momencie zapragnęłam być jak inne, normalne dziewczyny. Chodzić do szkoły, bawić się co noc na imprezach, poznać fajnego chłopaka. Ale jedna, głupia choroba nie pozwoliła mi jeszcze nigdy na żadną z tych rzeczy.
Tak, tak właśnie zrobię.
Wstałam z łóżka i podeszłam do szafy. Otworzyłam ją i zaczęłam kolejno przeglądać rzeczy. Zdecydowałam się założyć czarny, zwykły top, obcisłe jeansy i białe tenisówki. Podeszłam do lustra i poprawiłam włosy oraz makijaż.
To będą najlepsze miesiące twojego życia, Holland April Rodan.
***
To się dzieje naprawdę.
Podniosłam głowę w górę, gdzie wisiał wielki napis Sacky’s grill.
No, April proszę bardzo. Stoisz przed jednym z najlepszych klubów w Sindey o 22 w nocy. Brawo.
Uśmiechnęłam się do siebie wchodząc do środka.
Budynek był ogromny. Parter składał się głównie z parkietu i sprzętu DJ’a stojącego w rogu sali. Pomimo, że Sacky’s grill był otwarty dopiero od pół godziny zebrało się już grubo ponad sto osób. Z trudem przecisnęłam się do schodów. Weszłam na następne piętro, na którym nie było nic oprócz obściskujących się par. Weszłam jeszcze piętro wyżej. Był to wielki balkon z widokiem na całe miasto. Ostrożnie podeszłam do barierki uważając żeby nie przydepnąć któryś z leżących tam (pijanych) osób. Widok był piękny. Na ciemnym niebie dało się zauważyć parę gwiazd i księżyc w pełni. Wpatrywałam się z zauroczeniem w sklepienie.
- Gina, zaczekaj – odwróciłam się słysząc męski głos – Gina, kurwa mać zaczekaj!
- Bo co mi zrobisz? – słyszałam głos dziewczyny, ale było za ciemno by ujrzeć jej sylwetkę.
- Nie rób nic głupiego – głos chłopaka był szczerze przerażony.
- Hm, jak sama się nie zabiję, to oni to zrobią – mruknęła dziewczyna.
Płakała.
- Nie zrobią tego, uwierz.
- Zrobili to naszym rodzicom, Luke. Zrobią to też nam.
Podeszłam tak blisko jak się dało, uważając żeby mnie nie zauważyli.
Przy barierce stała wysoka dziewczyna o ciemnych, długich włosach. Była ubrana w poszarpane ubrania, a twarz miała zmęczoną. Wyglądała jakby nie spała dobrych kilka nocy, co i tak nie zmieniało faktu, że była naprawdę piękna.
- Chronię cię jak się da, Gina.
Mój wzrok zwrócił się ku chłopakowi stojącego obok dziewczyny.  Był od niej znacznie wyższy. Miał blond włosy postawione na żel, a jego ubranie było ciemne przez co trudno było dostrzec jego sylwetkę.
- Doceniam to, Luke. Naprawdę to doceniam – dziewczyna położyła rękę na jego policzku - Uważaj na siebie.
Usłyszałam huk.
Stałam z otwartymi ustami.
Nie mogłam się ruszyć.
 Nie mogłam krzyknąć.
Nie mogłam zrobić nic.
Patrzyłam zszokowanym wzrokiem na chłopaka, którego twarz nie okazywała żadnych emocji.
Zginęła jego siostra.
S i o s t r a, a on nawet nie uronił łzy.
- CO TY TU KURWA ROBISZ? – zza moich pleców odezwał się głos, więc raptownie się odwróciłam.
Przede mną stało trzech chłopaków, którzy nie byli zachwyceni moją obecnością.
- O mój boże - raptownie zrobiło mi się słabo i z trudem oddychałam – o..m-mój Boże.
Zaczęłam cofać się do tyłu, ale jeden z chłopaków, przypominającego azjatę złapał moje dłonie, a blondyn który przed chwilą stracił siostrę złapał mnie w talii, podniósł i przerzucił przez ramię.
Nie miałam z nimi żadnych szans.

Może jednak to nie rak będzie przyczyną mojej śmierci. 
___________________
Nie wiem czy Wam się spodoba, ale mam nadzieję że tak :)
+ Jeśli chcecie być informowani o nowych rozdziałach napiszcie swój usher w komentarzu albo napiszcie do mnie tt :)
przepraszam za jakiekolwiek błędy!

prolog

- Nie – odparłam z obojętnością w głosie – Nie chcę tego.
Nie zależało mi na niczym. No może poza tym aby jak najszybciej wrócić do domu, położyć się na kanapie i włączyć telewizor. Byłam gotowa oglądnąć nawet programy sportowe, których nienawidzę, wszystko byleby wyjść z tego popieprzonego szpitala.
- Nie chcę tego – powtórzyłam, aby upewnić się że rodzice i doktor wyraźnie usłyszeli moją decyzję.
- April – mama wyglądała naprawdę na załamaną – Jeśli nie podejmiesz się współpracy z lekarzem i nie będziesz chodzić na chemioterapię to.. – przerwała głośno przełykając ślinę – Umrzesz.
Tata automatycznie wzdrygnął się na to słowo. Nie cierpiał kiedy ktoś mówił je na głos, zwłaszcza gdy było wypowiadane w pomieszczeniu gdzie przebywałam ja. 
Nie rozumiem ich. Przecież to moja decyzja. Wiem, że są moimi rodzicami i chcą żeby ich dziecko żyło jak najdłużej, ale i tak wszyscy umrzemy, a najwyraźniej mi śmierć pisana jest wcześniej niż innym. Ja się z tym pogodziłam, więc oni też powinni.
- Myślisz że o tym nie wiem? – lekko się uśmiechnęłam, co było totalnie niestosowne zważając na temat rozmowy– Mamo, prawda jest taka, że i tak umrę. To nic nie daje. Nie chce żadnej współpracy, żadnych leków, żadnych wizyt u psychologa. Po prostu dajcie mi się cieszyć ostatnimi chwilami, proszę.
- Ile jej zostało? – tata po raz pierwszy dzisiaj się odezwał.
Lekarz głośno przełknął ślinę.
- Kilka miesięcy.

Och, spodziewałam się innej odpowiedzi.
________________________________________

tak, to jest mój pierwszy w życiu prolog i nie mam pojęcia czy to opowiadanie Wam się spodoba, więc proszę piszcie już na wstępie czy chcecie abym rozwinęła je dalej, czy po prostu dała sobie spokój :)

PS: ten wygląd jest zrobiony na szybko, stopniowo będę go ulepszać