Luke’s POV
Ogarnęła mnie furia, gniew tak potężny, że zdolny był niemal unieść mnie ponad ziemię. Gotowała się we mnie ślepa nienawiść i obrzydzenie.
Chcę poczuć jak jego kręgosłup pęka w moich dłoniach. Chcę patrzeć jak cierpi, jak woła o pomoc, jak umiera w nędzy i samotności.
Odebrał mi wszystko – miasto, które od urodzenia było moim domem, rodzinę, która była dla mnie najważniejsza, honor, za który wszyscy mnie szanowali.
Widok jego męki, to to czego teraz potrzebuję. Zabiłbym go bez wahania.
Chcę być jego mordercą.
Chcę patrzeć jak błaga o litość. Jak przeprasza za wszystkie te pieprzone rzeczy. Chcę czuć jego strach i słuchać krzyków. Chcę splunąć mu w twarz po raz ostatni. Chcę by poczuł się jak w piekle.
Tak jak ja przez ostatnie lata.
Moje ręce walnęły w lustrzane odbicie. Szkło lekko zraniło moje palce. Podniosłem jeden z rozbitych kawałków i podszedłem do związanego ciała. Uklęknąłem przed zapłakaną, dziewczęcą twarzą. Przejechałem szkłem po chudym, bladym udzie wpatrując się jak czerwona ciecz wylewa się z nogi. Próbowała krzyknąć z bólu, ale sznur w jej buzi nie dawał jej tej możliwości. Łzy spływały po jej piegowatym policzku, a jej wzrok błądził po ciemnym pokoju. Szukała jakiejkolwiek pomocy.
Moje ciało ogarniało coś dziwnego. Straciłem panowanie nad rękoma, a moje stopy same wyznaczały sobie kierunek.
Nienawidzę. Nienawidzę każdej pieprzonej chwili.
Każda sekunda jest dla mnie jak minuta. Minuta jak godzina. Godzina jak dzień, a dzień jak rok.
Nie chcę być częścią tego pieprzonego świata. Nie chcę tego tak bardzo.
Mój oddech stał się nierówny, a moje serce biło jak oszalałe. Nieświadomie oparłem się o ścianę.
Luke, zasługujesz na to wszystko. Zobacz ile osób przez ciebie umarło.
Głos w mojej głowie doprowadzał mnie do szału. Sprawiał mi ból fizyczny i psychiczny. Moje myśli opętały cały mój umysł. Byłem bezsilny.
- PRZESTAŃ! – krzyknąłem do siebie. Czy krzyk jest w stanie mi pomóc? Czy płacz da mi ulgę?
Odliczam.
Dziesięć, dziewięć…
Powinieneś gnić w piekle
Osiem, siedem…
Nigdy nie znajdziesz leku na łzy, Luke
Sześć, pięć…
Zawsze będziesz tylko wielkim, nieudanym kłamstwem
Cztery, trzy…
Jesteś słaby
Dwa, jeden…
To ty jesteś potworem, Luke. Tylko i wyłącznie ty.
- Przestań – mój głos był słaby i przerażony. To mnie wykańczało od środka. Nie mogłem tego w żaden sposób powstrzymać.
Skuliłem się.
Kiedy byłem mały i w tym miejscu znajdowała się jeszcze biblioteka, codziennie przychodziłem tutaj z mamą. Zawsze kazała mi wybierać książki, ale zawsze prosiłem ją o czytanie tylko jednej.
"- A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść? - spytał Krzyś, ściskając Misiową łapkę. - Co wtedy? - Nic wielkiego. - zapewnił go Puchatek. - Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika."
Toczyłem walkę z samym sobą.
- Luke? – usłyszałem trzask drzwi. Po chwili zapaliło się słabe światło, które oświetliło wyblakłe ściany pokoju.
Calum podbiegł do dziewczyny i pomógł jej zdjąć wszystkie sznury, a Ashton i Michael próbowali mnie podnieść.
- Jak mogliśmy pozwolić mu samemu jechać z nią samochodem, wiedząc w jakim jest stanie? – Michael złapał się za kark próbując zrozumieć co się właśnie tutaj stało. Sam z chęcią bym się dowiedział.
- Calum, zabierz stąd dziewczynę – Ashton niedbałym gestem wskazał na drzwi.
- Nie – jej kasztanowe włosy opadły na twarz. Podeszła do mnie chwiejnym krokiem. Liny pozostawiły czerwone otarcia na jej bladej skórze. Przykucnęła obok mnie i złapała moją rękę.
- Nie wiem przez co teraz przechodzisz, ale źle cię oceniłam – głos dziewczyny pomimo całej sytuacji był spokojny i opanowany. Położyła dłoń na moim policzku i łagodnym głosem powiedziała:
- Cierpisz. Nie mam ci za złe tego co się stało – lekko się uśmiechnęła pomagając mi wstać.
Kim ona była?
Wyglądała jak anioł. Jak bezbronny, niewinny anioł sprowadzony na świat w nagrodę za wszystkie nieszczęścia. Jej kasztanowe włosy opadały na jej bladą, piegowatą twarz. Jej ciemne oczy swoją łagodnością zabierały mnie gdzieś daleko, ponad ziemię. Oczami wyobraźni widziałem ją odzianą w białe, delikatne skrzydła. Była piękna i taka… pozaziemska.
Wciąż nie puszczała mojej dłoni. Jej dotyk sprawiał, że się uspokajałem.
Rozglądnąłem się po pustym, zakurzonym pokoju, w którym jedyną rzeczą było (rozbite) lustro. Jego ściany były całkiem wyblakłe, cały sufit był w pajęczynach, a podłoga była spleśniała. Zauważyłem spojrzenia chłopaków. Puściłem rękę dziewczyny.
- Wszystko w porządku – burknąłem – Możemy już jechać do Larianh.
Nie zwracając uwagi na reakcje chłopaków ruszyłem w stronę wyjścia.
Byłem pewny jednego – pierwszy raz w życiu doznałem takiego uczucia jak przed chwilą.
Tak, jakbym upadając został złapany przez anioła.
______________________
Nie wiem czy spodoba wam się ten rozdział, skończyłam go szybciej, więc dodałam go dziś, a nie w piątek. Chciałam oddać bardziej emocje, ale wyszło jak wyszło. Nowy rozdział będzie najwcześniej około 10 czerwca, ponieważ jadę 1 czerwca do Londynu.
Pomimo wszystko mam wielką nadzieję, że Wam się spodoba:)